Najpierw wspinamy się powoli drogą utwardzoną na punkt początkowy szlaku.
Potem wchodzimy na szlak, który długo będziemy pamiętali. Ze względu na krajobrazy, nietypowe oznaczenia, swoistą dzikość i brak ludzi wokół.
Doszliśmy do schroniska Steinbua. To taka chatka traperska z prawdziwego zdarzenia. Miejsca w niej tyle by się przespać i w kucki zagotować wody na maleńkim palenisku.
Dalej podjęliśmy próbę dojścia na lodowiec. Udało się częściowo. Widząc nadciągające chmury uciekaliśmy w dół. Dobra decyzja, bo zaraz po dojściu do samochodu zaczęło padać.
Ponieważ Asia z Bartkiem jeszcze schodzili, podjechaliśmy po nich tak daleko jak się dało. Wieczorem jeszcze urządziliśmy Asi imprezkę urodzinową - chyba jej się podobało.
Porady praktyczne:
- Warto zawsze pogadać przed wyjściem na szlak z "miejscowymi". W naszym wypadku zasięgnęliśmy porady u naszej gospodyni kempingowej. Opisała szczegółowo czego mamy szukać u góry i jak wygląda oznaczenie szlaku. Poza tym na kempingach z reguły mają mapki i foldery informacyjne.
- Oznaczenie szlaków turystycznych w Norwegii jest inne niż w Polsce. Jeżeli znaki są malowane to mają postać litery T albo młotka. W innych przypadkach usypane są małe piargi z kamieni wyznaczające drogę. Jeszcze inne oznaczenie to po prostu tyczka z prostymi oznaczeniami kierunków.
- Idąc na Okstindan lepiej wyposażyć się we wszystkie niezbędne rzeczy, takie jak kurtka, jedzenie i picie. I w żadnym wypadku nie można tam iść pojedynczo! Powód jest prosty: w razie wypadku jesteśmy tam zdani na siebie: nie ma żadnej łączności typu komórka, a do najbliższej osady od początku szlaku jest godzina marszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz