czwartek, 28 lipca 2005

Koniec wakacji - czas podsumowań

Jakie były te wakacje? W dwóch słowach można powiedzieć tak: bardzo udane i nietanie.
Mimo, że widzieliśmy tylko mały fragmencik Norwegii, to i tak dało nam to moc wrażeń. Nie była to wyprawa w nieznane, pełna znaków zapytania czy wątpliwości. Prawie wszystko mieliśmy wcześniej rozrysowane, zarezerwowane i poukładane. Ktoś mógłby powiedzieć - to co to za wyprawa? To raczej pół-zorganizowana wycieczka. No może, ale jeden z celów był taki, żeby się odstresować i nie martwić zbyt dużą liczbą niespodzianek po drodze.

Do Norwegii postanawiamy wrócić, może w rozszerzonym składzie. To nie jest kraj, który odwiedza się raz w życiu. Za dużo tam kolorów, miłych ludzi, różnorodności, przyrody. Trzeba to sobie rozłożyć...

Co do kosztów: jeszcze jakiś czas będziemy "lizać rany" (te finansowe), ale też zaczynamy zbierać na następną wyprawę.

wtorek, 26 lipca 2005

Kristiansand i powrót

Ponieważ wieczorem musimy załadować się na prom w Kristiansand, postanawiamy spędzić tam dzień. Po śniadaniu jeszcze ostatni rzut oka na Evje, parę fotek (znów w lekkim deszczu). Płatność za domek, co już też nas nie dziwi, jest automatyczna. Po prostu wrzucamy kopertę z pieniędzmi do skrzynki na listy. Kluczyk odwieszamy na haczyk, tak by następni mogli skorzystać z domku nawet pod nieobecność obsługi...

Kristiansand, mimo przewodnikowych zapowiedzi nie zachwyca. Ot, średniej wielkości portowe miasto bez jakiegoś specjalnego charakteru. A może po prostu już za dużo ładnych rzeczy widzieliśmy?

O godz. 0:15 instalujemy się na promie. Dziewczyny idą jeszcze pobiegać po sklepach, ja w kimono. Jutro pół dnia jazdy. W planie mamy postój w Kolding i zwiedzanie Legolandu.

O 4:30 pobudka - dopływamy do Danii. Oj ciężko się wstaje, ciężko .. Nie mam pewności, czy panie w ogóle oprzytomniały, bo po zajęciu miejsc w samochodzie kontynuują kamienny sen.

Po drodze zapada decyzja - odpuszczamy sobie Legoland, jedziemy do Eindhoven. Będzie jeden dzień krócej, ale za to będziemy w lepszej kondycji. Droga przez Danię i Niemcy raczej bez historii. Jedyny akcent godny odnotowania to niezły obiad w autostradowym zajeździe w Niemczech. Co tu dużo mówić - nasi sąsiedzi umieją dobrze gotować.

poniedziałek, 25 lipca 2005

W drodze na południe

Ze Stavanger rano wyruszamy wzdłuż morza na południe z zamiarem dotarcia do Kristiansand i później na nocleg do odległej o 50 km na północ Evje. Trasa nie jest długa, ale planujemy pozwiedzać kilka nadmorskich miejscowości. Wybieramy (już tradycyjnie) trasę nietypową, bo zamiast autostradą E39 jedziemy drogą N44. To trasa prowadząca celowo przez najbardziej ciekawe miejsca południowego wybrzeża. Na tej stronie można zamówić darmowy folder poświęcony trasie.
Ponieważ zwiedzanie wszystkich zaznaczonych tam miejscowości zajęłoby z tydzień, strzelamy i wybieramy Flekkefjord i Mandal jako miejsca dłuższego postoju.

Trasa N44 nie rozczarowuje. Oglądamy inną Norwegię niż do tej pory. Momentami jadąc przez pola wydaje się nawet... płasko.

Pierwszy przystanek to Flekkefjord. Miasto znane m.in. stąd, że w przeszłości Holendrzy ustanowili tutaj bazę eksportową do wywózki drewna, potrzebnego im do budowy floty. Ślady tej bytności są do dziś widoczne.

Po drodze na stacji benzynowej dziewczyny szabrują jak zwykle jakiś folderek. Dowiadują się z niego o nieznanej nam atrakcji - Sogndalstrand. Postanawiam działać z zaskoczenia i nic nie mówiąc, po prostu zbaczam z trasy i jadę w tym kierunku. I warto było, oj warto. Przepiękna wioska:




Ponieważ psuje się pogoda, zostawiamy Mandal na następny dzień i jedziemy do Evje. To nasze ostatnie miejsce noclegowe w Norwegii. I muszę przyznać - mała porażka. Okazuje się, że jest to co prawda kemping, ale dla wędkarzy. A ci widać mają małe wymagania, bo w domkach nie ma nic - cudem udeje mi się znaleźć razem z zarządcą jakieś kołdry w magazynku. O naczyniach (poza jednym garnkiem) można zapomnieć. Bardzo szybko nas ostatni hytte zostaje ochrzczony "trollownią". Są dwa plusy:

  • okolica jest jak zwykle niesamowita. Przypomina trochę stare westerny albo filmy przygodowe. 
  • kolację jemy w prawdziwej wspólnocie.  






niedziela, 24 lipca 2005

Stavanger i okolice

Ponieważ czujemy już pewne zmęczenie (dzisiaj mija tydzień), nie rzucamy się na nic wyczerpujcego. Oglądamy Sandnes (krótko, bo miasto nie jest ciekawe), potem jedziemy do Soli, nad morze. Niestety, zaczęło padać i wycofujemy się do Stavanger. Tam oglądamy lewobrzeżną część miasta. Jest bardzo ładna. Podobna do Bergen, tylko że domy są wyłącznie białe. Nie będziemy się rozpisywać, zdjęcia mówią same za siebie.



sobota, 23 lipca 2005

Fiordy!!!

Ze Stavanger jedziemy w kierunku najbardziej popularnego, alee chyba najpiękniejszego w tym rejonie fiordu - Lysefjorden. Ambitnie chcemy wdrapać się na szczyt (skałę właściwie) o nazwie Prekestolen. To taki 'Kodak photo point' w tym rejonie. Mamy nadzieję, że nie jest przereklamowany.
Trasa, do czego już się przyzwyczailiśmy, jest samochodowo-promowa. Oznaką przyzwyczajenia jest to, że podczas rejsu który trwa 15-20 minut nie rzucamy się fotografować widoków - za krótko.
Podjeżdżamy pod schronisko u podnóża masywu Preikestolen. Wybieramy trasę "długą", tj. odległościowo rozciągniętą, za to wznoszącą się w miarę łagodnie. Już po drodze w głowie się kręci od krajobrazów. Polecam zwłaszcza fanom "Władcy Pierścieni". Klimaty są wręcz wyczuwalne.



piątek, 22 lipca 2005

W kierunku fiordów

Bergen nazywa się czasem "bramą na fiordy". Faktycznie, stąd można rozpocząć jazdę nad morzem na północ albo na południe i praktycznie przez cały czas można je podziwiać.
My jedziemy na południe, do Stavanger. Wybieramy (jak zwykle) taką drogę, żeby było ciekawie. I jest. Po jakiejś godzinie jazdy autostrada kończy się... przystanią promową. Dalej wodą przez fiord:

czwartek, 21 lipca 2005

Bergen

Z samego rana ruszamy do Bergen. Mimo, że to tylko 20 kilometrów od naszego miejsca noclegu jedzie się ponad pół godziny. Powodem jest dość duży ruch i ciasnota. I nie dziwne. Bergen to w końcu drugie co do wielkości miasto w Norwegii i atrakcja turystyczna.

środa, 20 lipca 2005

Do Bergen

Rankiem w lekkim deszczu wyjeżdżamy znad Tyllifjord i trasą E16 jedziemy na zachód w stronę Bergen. Po drodze mamy zamiar odwiedzić rezerwat niedźwiedzi we Fla i świątynię Stavkyrke w Gol. A że trasa w całości wiedzie przez góry liczymy na ładne widoki.

Szybko okazuje się, że z powodu deszczu musimy odpuścić sobie Fla. Niedźwiedzie i tak w taką pogodę śpią. Za to zatrzymujemy się po drodze, by sfotografować "domy z grzywką". Trawa na dachach po dziś jest używana jako ocieplenie.



Mniej więcej w środku trasy znajduje się miejscowość Gol. Przypomina trochę Zakopane, przynajmniej pod względem układu. Nie jest za to tak tłoczno. W Gol warto obejrzeć świątynię Stavkyrke. Kto widział świątynię Wang w Karpaczu, zauważy podobieństwa. Okazuje się, że w Gol robili te kościoły niejako "na eksport": w całej Europie zbudowali ich kilkanaście. Obok kościoła znajduje się dość ciekawa ekspozycja bogów, którym cześć oddawali Wikingowie.


Pogoda cały czas zmienna, ale może dzięki temu mamy czasem niesamowite widoki.


Jak zwykle interesują nas lokalne ciekawostki. Na przykład samoobsługowy sklep z truskawkami. Nawiasem mówiąc, truskawki mają w Norwegii przepyszne!!! To dzięki temu, że latem słońce świeci tutaj latem przez 10-11 godzin.

Inny obrazek: Transatlantycki prom 100 kilometrów w głębi lądu. Jest to możliwe dzięki głębokościom fiordów i temu że wcinają się one tak głęboko.

Pod koniec dnia dojeżdżamy do Bergen. Zatrzymujemy się na Lone Camping, 20 km przed miastem. Naprawdę warty polecenia, głównie ze wzdlędu na standard domków. Więcej informacji o cenach i rezerwacji tutaj.
Wysoki standard uzupełnia fantastyczne położenie.

wtorek, 19 lipca 2005

Oslo

Dzisiaj zwiedzamy stolicę Norwegii. Od razu trzeba powiedzieć, że nie jest to miasto które swoją pięknością rzuca na kolana. Jest za to ciekawie rozwiązane architektonicznie. Wiele dróg jest wykutych w skałach w postaci tuneli. Rzadkością nie są np. podziemne kawałki autostrad, ze zjazdami i wjazdami. Niektóre budynki sprawiają wrażenie, że wyrastają wprost z podnóża gór.
Marszrutę rozpoczynamy od skansenu, w którym zebrano domy i sprzęty z kilku ostatnich wieków z całej Norwegii. Detale na temat cen, godzin otwarcia, itp. można znaleźć tutaj. Sprawa jest warta obejrzenia, bo na terenie odbywają się warsztaty i pokazy wypieku chleba, robót ręcznych, koncerty muzyki ludowej. Skansen żyje. Nas zadziwiła ekspozycja imitująca sklep monopolowy


Okazuje się, że alkoholizm był w XIX wieku problemem, dotykał ok. 80% społeczeństwa.


Kolejne muzeum to muzeum Kon-tiki.



Po południu oglądamy fort, z którego rozciągają się ładne widoki na port i nie tylko.








Dla tych, którzy chcą zobaczyć miasto w całości i z lotu ptaka polecam wjazd do kawiarni w hotelu Radisson. Przejażdżka oszkloną windą na wys. 100 metrów to przeżycie samo w sobie.


Po wejściu idzie się nie w stronę recepcji, tylko na prawo, do windy. Wjeżdża się na ostatnie piętro, do kawiarni. Nie radzę nic zamawiać, bo ceny są raczej zabójcze. Ale zrobić kilka zdjęć nie zawadzi


Chodząc po mieście można od razu zauważyć, że Trolle rządzą w Norwegii.


Dzień prawie zakończony. Jeszcze tylko kolacyjka: przepyszny łosoś


i wizyta na skoczni Holmenkollen. Lało jak z cebra, dlatego nie widać jej zbyt dobrze. Ciekawostka: u samego dołu, tam gdzie skoczkowie podjeżdżają pod trybuny, jest jezioro!




Pomocne informacje

Autostrady, a właściwie drogi główne w Oslo są płatne, z reguły 25 NOK. Jako turyści korzystaliśmy z bramek oznaczonych jako Manual. Miejscowi mają to uregulowane w ten sposób, że na bramce robione jest im zdjęcie i dostają rachunek pocztą do domu. Nazywa się to Autopass.


Parkowanie jest dość problematyczne, szczególnie w centrum. Jest po prostu ciasno. Zawsze można skorzystać z parkingu pod dachem, tyle że jest to droga impreza. Godzina kosztuje między 20 a 30 NOK.


Ciekawostką jest narodowa galeria malarstwa. Jak zdążyliśmy się zorientować - duma Norwegów, ze względu na zgromadzone tam prace Edwarda Muncha. Wstęp wolny!

poniedziałek, 18 lipca 2005

Kierunek Oslo

Dzisiaj zamierzamy dotrzeć do celu naszych wakacji, czyli do Norwegii. Trasa biegnie przez most przerzucony nad Sundem, między Kopenhagą a Malmo, Halmstad, Goteborg.
Droga długa, ale za to po dobrej nawierzchni i z małą ilością samochodów.


Jadąc przez Szwecję warto skosztować ich narodowej potrawy: mielone kotlety z ziemniakami w sosie żurawinowym. Pycha!
Po kilku godzinach jazdy krajobraz zmienia się, góry zaczynają być coraz wyższe. Pojawiają się pierwsze tunele.


Chociaż to jeszcze Szwecja, widać już że jedziemy we właściwym kierunku. Ciekawostka: Norwegowie wymawiają nazwę swojej stolicy jako Oślo.


Ponieważ to kraj dla nas zupełnie nowy, chłoniemy wszystko. Na przykład reklamę zachęcającą do zapinania pasów bezpieczeństwa


Prawda, że sugestywne i pomysłowe.
Ostatni etap podróży, tj. z Oslo nad Tylifjord (ok. 60 km na północ od miasta pokonujemy w deszczu. Miejmy nadzieję, że to tylko tymczasowe.
O ósmej wieczorem lokujemy się w domku kempingowym, który tutaj nazywa się hytte.


Jesteśmy w Norwegii!!!

niedziela, 17 lipca 2005

Kopenhaga (2)

Dzisiaj zwiedzamy miasto. Zaczynamy od starej dzielnicy portowej. Po drodze można zobaczyć takie ciekawostki jak całkowicie otwarte koszary wojskowe.


Będąc w Kopenhadze "trzeba" zobaczyć syrenkę, chociaż jest ona mocno przereklamowana. Polecamy za to ulicę Nyhavn, z mnóstwem fajnych kafejek.


Ceny raczej nie zwalają z nóg. Np. kawa 15 DKK, piwo 20 DKK. A atmosfera niezapomniana, szczególnie wieczorem.
Apropos wieczoru: warto wówczas odwiedzić Tivoli, czyli park rozrywki. Zbudowany w XIX wieku teraz trochę trąci myszką, ale dzięki temu ma swój urok. Warto przejrzeć program dnia i wybrać porę, w której odbywają się spektakle typu "światło i dźwięk"


Użyteczne informacje
Kopenhaga jest wymarzonym miastem do jazdy samochodem. Szerokie ulice, mnóstwo miejsc parkingowych, czytelne oznaczenia.
Nie jest to miasto tanie, jeżeli chce się stołować w restauracjach. Na lunch dla 3 osób wydaliśmy ok. 400 DKK. Fakt, że najedliśmy się jak bąki.

sobota, 16 lipca 2005

Kopenhaga (1)

Trwało to cały dzień, ale w końcu osiągneliśmy pierwszy cel: Kopenhagę. Nie mamy siły na zwiedzanie czy inne atrakcje, grzecznie myjemy się i idziemy spać. Cały dzień jazdy nie przyniósł jakichś atrakcji: trasa przez Niemcy choć mija szybko, to jest dość monotonna. Za to na granicy niemiecko-duńskiej widać jeszcze pozostałości przejścia granicznego - obrazek już niespotykany w Europie Zachodniej.
Poza tym po przekroczeniu granicy ruch kołowy wyraźnie maleje. Jedzie się naprawdę przyjemnie. Po drodze przejeżdżamy przez niegdyś najdłuższy most w Europie, łączący Jutlandię z Zelandią. Ta przyjemność kosztuje 200 DKK (koron duńskich). Tak jest zresztą w całej Danii - autostrady są bezpłatne, za przejazd przez duże mosty trzeba płacić.

Naszym miejscem postoju jest hotel o nazwie Zleep Airport Hotel, położony faktycznie niedaleko lotniska Kastrup. Hotel nie jest rewelacyjny, za to jak na Kopenhagę dość tani: 3 osobowy pokój ze śniadaniem kosztuje niecałe 70 EUR. Internetowy system rezerwacji zadziałał bez zarzutu.

Norweska eskapada rozpoczęta

Po półrocznych naradach, zestawieniach, przymiarkach i rezerwacjach wreszcie jedziemy do Norwegii! Planujemy jechać w trójkę samochodem następującą trasą: Eindhoven, Dortmund, Kopenhaga, Oslo, Tilifjord, Bergen, Stavanger, Flekkefjord, Kristiansand, Hirtshals (Dania), Kolding, Eindhoven. Jeżeli spojrzy się na mapę, to w Norwegii zataczamy pętlę mniej więcej wokół jej południowej częsci. Wybór padł na miasta najbardziej dla tego rejonu charakterystyczne. Stopniowo będę dodawał opisy kolejnych odcinków podróży i nasze wrażenia