czwartek, 17 lipca 2014

Wakacje 2014 - podsumowanie

Co widzieliśmy

Nasze dość krótkie wakacje zakończyły się. Były (jak zwykle) intensywne i obfitowały w wiele wrażeń. Zobaczyliśmy dość dużo nowych miejsc:
- Russów


Ogólne wrażenia z Beskidu Niskiego

Po zwiedzeniu Beskidu Niskiego stwierdziliśmy zgodnie, że to jeden z najbardziej malowniczych regionów Polski. Nie chodzi tylko o krajobraz, ale też o charakter zabudowy oraz jakość utrzymania domów, ulic i osiedli. Widać to bardzo dobrze szczególnie wtedy, gdy porówna się to wszystko do okolic np. Częstochowy, Warszawy, Kalisza, Bydgoszczy. 
Oprócz wrażeń estetycznych ciekawym doświadczeniem było spotkanie z kulturą łemkowską. Spore wrażenie robią starania tych ludzi o zachowanie tożsamości i resztek ocalałych pamiątek po ich przodkach. Nie jest to łatwe, bo i zapaleńców kultywujących stare zwyczaje jest coraz mniej a i środki na działalność też mają raczej skromne.
Skoro mowa o środkach: w Małopolsce widać bardzo dobrze, jak wykorzystać pieniądze z Unii Europejskiej i od innych inwestorów. Praktycznie w każdej miejscowości można było znaleźć tablicę informującą, że Unia projekt sfinansowała przynajmniej w części (a nierzadko w połowie lub 2/3).

Regionalne muzea mają się przaśnie

Niestety, Unia Europejska nie zainspirowała najwyraźniej muzealników. Muzeów odwiedziliśmy  sporo i niestety, w większości z nich "wiało nudą". Chlubne wyjątki to "Karpacka Troja" w Trzcinicy i Muzeum Zabawek w Krynicy. Nie chodzi tutaj o jakość zbiorów, bo na to nie można narzekać. Kuleje sposób ich ekspozycji, zaangażowanie pracowników czy zwykły marketing. 

Smutek galerii handlowych

Są wszędzie - od Warszawy, po Gorlice. Większe lub mniejsze, ale często żałośnie takie same i beznamiętne. Zachodzimy do nich dlatego, że na 100% będzie w nich Empik - jedno z niewielu miejsc gdzie można znaleźć ciekawe audiobooki, na 100% toaleta, na 90% kawiarnia "Sowa" i na 90% dobry sklep spożywczy. Po przejściu przez 2-3 takie przybytki jest już wiadomo, jak będzie wyglądało 10 następnych. Te same sieciówki, ten sam asortyment, styl gastronomii. Często nawet projekt architektoniczny wnętrza jest ten sam. Można powiedzieć, że z jednej strony to wygodne, bo się człowiek nie pogubi, ale z drugiej strony smutne, bo oznacza to, że ktoś zredukował nas do roli zaprogramowanych robotów konsumenckich, które bez względu na region kraju, wielkość miasta będą reagować tak samo na słowo "Galeria" i jej beznadziejnie powtarzalną zawartość. Tylko czemu to się nazywa "Galeriami"?

Zmienia się struktura wydatków

Po raz pierwszy w historii naszych wyjazdów wakacyjnych wydaliśmy na paliwo więcej niż na noclegi. To dość znamienne. Fakt, przejechaliśmy 5000 km, ale taki dystans pokonujemy co roku. Do tej pory hotele, kempingi, pensjonaty kosztowały nas więcej (czasem dużo więcej) niż paliwo. W tym roku nie.

Zmienia się (na lepsze) jakość usług

To widać na każdym kroku - usługodawcy są mili, często bardzo profesjonalni i pomocni. Nie tylko ci, którzy mają własny interes i muszą zabiegać o klienta. Zdarzyło nam się rozmawiać z lokalną policją, strażą miejską, pracownikiem Urzędu Miasta. Zawsze była to rozmowa przyjemna i mieliśmy wrażenie, że mamy do czynienia z osobami kompetentnymi. To miłe.

środa, 16 lipca 2014

Russów

Z Częstochowy wyjeżdżamy dość wcześnie rano. Nie ma potrzeby zatrzymywać się tam dłużej. Na dzisiaj mamy dość prosty plan: dojechać do Bydgoszczy, po drodze odwiedzając Russów.

Russów to wieś niedaleko Kalisza, w której mieszkała Maria Dąbrowska, autorka "Nocy i Dni". Obecnie mieści się tam muzeum poświęcone pisarce. Miejsce jest ładnie odrestaurowane, dworek otacza przyjemny park. Pamiątki po mieszkańcach dworku są wyeksponowane z rozmysłem i dobrze pokazują świat, w którym żyła (a potem opisała) Dąbrowska.
Na pewno warto zatrzymać się tam. Cała wizyta trwa około godziny. Warto też wspomnieć, że w sezonie letnim w muzeum odbywają się tzw. "Niedziele u Niechciców" - tematyczne spotkania grupy zapaleńców, na których "bawią się w historię" i pokazują przeszłość z okolic Kalisza lub innego miejsca, znanego z powieści.



wtorek, 15 lipca 2014

Powrót - przez Kraków i Częstochowę

Z Klimkówki wyjeżdżamy rano. Po drodze chcemy odwiedzić kilka miejsc: Tyniec, Bronowice (miejsce akcji "Wesela" Wyspiańskiego), Niepołomice.
Okazuje się, że dworek w Bronowicach jest nieczynny do odwołania. Zatem decydujemy się na zwiedzanie Pieskowej Skały.
W Tyńcu zatrzymujemy się tylko na zakupy w sklepie przy opactwie Benedyktynów. Opactwo zwiedzaliśmy w maju tego roku. Muzeum w Pieskowej Skale jest zamknięte od maja 2014 ze względu na remont i prace konserwacyjne. To naprawdę świetny pomysł: zamknąć atrakcję turystyczną na lato, czyli szczyt sezonu w Polsce. Pozostaje spacer po okolicy:



Pod wieczór docieramy do Częstochowy. Droga do hotelu wiedzie przez bardzo brzydkie i bardzo zapuszczone dzielnice. Przypominają pod wieloma względami późny PRL. Po zameldowaniu w hotelu jedziemy na Jasną Górę. Dla Grażyny to pierwsza wizyta w życiu, dla mnie druga, po wielu latach. Dziwne to miejsce, w którym ruch turystyczny (napędzany przez takich ludzi jak my) miesza się z pielgrzymkowym i religijnym. Daje to dość niespotykaną mieszankę emocji. Ale tak jest w innych miejscach kultu religijnego, które odwiedzaliśmy. 
Pod względem architektonicznym klasztor robi wrażenie: jest po prostu bardzo ładny.




poniedziałek, 14 lipca 2014

Wysowa-Zdrój, św. Góra Jawor, Uście Gorlickie, Klimkówka

Wysowa Zdrój to niewielka miejscowość uzdrowiskowa położona bardzo blisko granicy ze Słowacją.  Tam spędzamy ostatni dzień naszego pobytu w Beskidzie Niskim.
Tak jak wszystkie odwiedzane miejscowości także ta jest ładnie utrzymana i w wielu miejscach odnowiona.
Po przejściu przez "centrum" idziemy szlakiem na św. Górę Jawor. To dość łatwy i stosunkowo krótki  szlak na górę, gdzie znajduje się prawosławne sanktuarium.



Schodząc z góry warto iść w kierunku granicy ze Słowacją, gdzie rozciąga się bardzo ładna panorama:


W Wysowej polecamy (szczególnie paniom) sklep z pamiątkami przy rozlewni wód "Wysowianka". Można tam się zaopatrzyć w lokalne kosmetyki i całkiem ładne kartki pocztowe przedstawiające nie tylko Wysową, ale także okoliczne miejscowości.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Uściach Gorlickich, gdzie mamy okazję zwiedzić lokalną cerkiew. 


Dzień kończymy w Klimkówce. Szkoda, że jutro trzeba wyjeżdżać...
 




niedziela, 13 lipca 2014

Czarne - wieś, która była

Dzisiaj jedziemy na pieszy szlak do miejscowości o nazwie Czarne. Nazwanie tego miejsca "miejscowością" jest raczej nadużyciem. Czarne to pozostałości po wsi łemkowskiej, której mieszkańcy zostali wysiedleni w 1947 r. w ramach akcji Wisła. Jedyne ślady życia, które kiedyś tu się toczyło jest mały cmentarzyk, kilka kapliczek przy drodze oraz pamiątkowe "drzwi donikąd".


Do Czarnego dociera się jadąc z miejscowości Zdynie w stronę miejscowości Radocyna. W Zdyni należy skręcić z drogi 977 w bok, obok przydrożnego krzyża. Początkowo asfaltowa droga zmienia się po jakimś czasie w gruntową, ale jest przejezdna dla samochodu osobowego. Do Radocyny jedzie się jakieś 10 km. Po drodze mija się najpierw miejsce dorocznych zjazdów łemkowskich (Łemkowska Watra) oraz inną opuszczoną wieś o nazwie Lipna. Samochód najlepiej zaparkować pod hotelem (ośrodkiem szkoleniowo-wypoczynkowym) w Radocynie. Dalej do Czarnego wiedzie szlak pieszy - najpierw żółty, potem zielony. Można też jechać szlakiem rowerowym. Mapki przy hotelu oraz wejściu na szlak pomagają się zorientować. Zresztą szlak jest dość prosty, wiedzie drogami polnymi.


Miejsce robi duże, choć przygnębiające wrażenie. Ktoś kiedyś wyrwał całą społeczność z ich środowiska, przeniósł w zupełnie obce miejsce. Potem nie pozwolił wrócić, tam gdzie był ich dom...


Są też bardziej pozytywne akcenty po drodze. Na przykład spotykamy pasterza ze stadem owiec, przeprowadzającym je z jednego pastwiska na drugie.






sobota, 12 lipca 2014

Krynica - nie tylko uzdrowisko

Znowu nici z naszych planów wycieczek pieszych. Lało całą noc, leje z rana, wg prognozy pogody będzie lało do wieczora. Czyli po raz kolejny zapada decyzja, by spędzić dzień w mieście, gdzie przynajmniej są muzea oraz inne atrakcje pod dachem. Jedziemy do Krynicy Zdrój.
Nauczeni doświadczeniem nawet nie staramy się jechać drogami głównymi, tylko za pomocą mapy topograficznej wybieramy trasę przez okoliczne wsie i osady. Dzięki temu prawie na pewno znajdziemy jakieś ciekawostki.
Pierwsze, co nam się rzuca w oczy to stan małych, jeszcze dwa dni temu leniwych, górskich potoczków. Teraz, po dwóch dniach deszczów zmieniły się w złowrogie, rwące rzeki.


Pobyt w Krynicy zaczynamy od Muzeum Zabawek. Wiele eksponatów znamy z naszego dzieciństwa, tym przyjemniej jest je oglądać. Co ciekawe, na zabawki zgromadzone w muzeum bardzo żywiołowo reagują współczesne dzieci. Widać wirtualny świat wykreowany przez komputer to jednak nie wszystko.



Korzystając z faktu, że deszcz chwilowo tylko siąpi, spacerujemy po mieście. Jest na co popatrzeć. Całe centrum jest urządzone ze smakiem i (co rzadkie w Polsce) z jakimś całościowym planem. Nawet budki z gastronomią i pamiątkami są skomponowane z architekturą budynków wokół.
Ciekawym elementem dekoracji są klomby uformowane w kształty różnych zwierząt.


Ponieważ Muzeum Nikifora ma godzinną przerwę, czekamy w pijalni czekolady "u Jana Kiepury".
Samo muzeum jest, niestety, dość siermiężne. Prace artysty są wyeksponowane bardzo skromnie, czasem wręcz słabo oświetlone. Projekcja multimedialna to dokument z 1956 roku. Owszem, ciekawy, ale można było zrobić coś więcej. W sklepiku muzealnym nie można nabyć ani DVD z filmem o artyście ("Mój Nikifor"), ani popularnych reprodukcji jego prac (w innych muzeach standardem jest np. wydawanie kalendarzy z pracami malarzy).


Kolejny pozytywny akcent to księgarnie, które odwiedziliśmy. Księgarnia Dziecięca oferuje interesujące wydawnictwa w ciekawej szacie graficznej, bez Disneyowskiego wzornictwa. A w księgarni na deptaku można kupić oprócz popularnych czytadeł sporo książek o regionie.
Pobyt w Krynicy kończymy wjazdem kolejką na Górę Parkową, skąd można podziwiać ładne widoki. W pogodny dzień ponoć widać stamtąd Tatry. My musimy dzisiaj uwierzyć na słowo.








piątek, 11 lipca 2014

Gorlice i okolice

Kolejny dzień, w którym pogoda jest typu "na dwoje babka wróżyła", dlatego planujemy trasę wędrówki pieszej na zaledwie kilka kilometrów. Cel: zwiedzić południowe okolice Gorlic, z nastawieniem na cerkwie oraz cmentarze z I wojny światowej.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności (remont mostu za Uściami Gorlickimi) na przełęcz Małastowską musimy jechać objazdem, przez Hańczową. A tam - mała, malownicza cerkiew łemkowska:


Dzięki przestudiowaniu "ogłoszeń parafialnych" wiemy, że dzisiaj po południu będzie w Hańczowej chór z Sanoka, który uświetni wieczorną mszę. Mamy zatem plan na popołudnie.

Po dotarciu na przełęcz Małastowską rozpadało się na dobre. Zatem odpuszczamy pieszą wędrówkę. Zwiedzamy cmentarz wojskowy nr 60 z czasów I wojny światowej. O historii tych cmentarzy oraz działań wojennych w okolicach Gorlic można poczytać tutaj.



Po drodze do Gorlic zatrzymujemy się na chwilę w Sękowej. Tam oglądamy XVI wieczny kościół pw. św. Filipa i Jakuba. Ma on dość nietypową budowę i mocno przypomina stare kościoły z tego okresu w Norwegii.



Gorlice to nasz kolejny przystanek. Miasto nie zachwyca urodą. Owszem, czyste, z odnowionym rynkiem, ale w porównaniu z poprzednio widzianymi miejscowościami wypada nieciekawie.


Dość przygnębiające wrażenie robi cmentarz żydowski. Potwornie zarośnięty, z kilkoma ocalałymi grobami. Szkoda.


Idziemy jeszcze na Górę Cmentarną, na cmentarz nr 91 z I. wojny światowej. Mimo, że jest to cmentarz najważniejszy z całego zespołu wokół Gorlic, wygląda na nieco zaniedbany. Szczególnie w porównaniu z wcześniej widzianym.



Ostatnim punktem w Gorlicach jest skansen naftowy "Magdalena". Niestety, jest otwierany tylko po uprzednim umówieniu się telefonicznie (nr +48 600 491 470 lub +48 796 121 818)


Wracamy do Hańczowej, na nabożeństwo wieczorne w miejscowej cerkwi. Chór w małym pomieszczeniu brzmi wspaniale. Wrażenie robi również nieznany nam rytuał grecko-katolicki, ze śpiewną liturgią, wielobarwnymi strojami, mnóstwem rozpalonych świec wokół ołtarza.



Po powrocie do Barnilki stwierdzamy, że dzień następny raczej słoneczny nie będzie.


czwartek, 10 lipca 2014

"Skamieniałe miasto" w Ciężkowicach

Dzisiaj w końcu możemy trochę dłużej pochodzić - jest ładna pogoda. Idąc za radą turystów spotkanych dzień wcześniej jedziemy do Ciężkowic, a właściwie do rezerwatu "Skamieniałe miasto", położonego nieopodal tej miejscowości. Rezerwat składa się z całej serii formacji skalnych, przypominających kształtem ludzi, zwierzęta, rośliny czy konstrukcje architektoniczne. Prowadzi przez nie szlak pieszy koloru niebieskiego, który jest dość łatwy. Pokonanie rezerwatu zajęło nam 3 godziny, ale to tylko dlatego, że dość często zatrzymywaliśmy się, aby robić zdjęcia.



Są różne warianty zwiedzania. My zatrzymaliśmy się na parkingu pod skałą "Grunwald", przeszliśmy szlak aż do wodospadu i potem drogą asfaltową wróciliśmy najpierw na rynek w Ciężkowicach a potem z powrotem na parking.


Tutaj mała uwaga "techniczna": wąwóz z wodospadem jest położony nieco w bok od szlaku. Droga do niego nie jest oznaczona. Jedyna wskazówka to rozwidlające się drewniane barierki. Trzeba iść tymi, które biegną wzdłuż potoku.

Ciężkowice nie są dużą miejscowością, ale za to zadbaną i z charakterystyczną zabudową w rynku.




W drodze z rynku nie sposób pominąć bardzo ładnego kościoła p.w. św. Andrzeja z "cudownym" obrazem Jezusa Chrystusa.


Po południu odwiedzamy jeszcze miejscowość Kąśna, gdzie kilka lat swego życia spędził Ignacy Jan Paderewski. Obecnie w bardzo ładnie położonym dworku mieści się muzeum poświęcone mistrzowi oraz odbywają się koncerty.




O dworku dowiedzieliśmy się z książki Barbary Wachowicz pt. "Siedziby wielkich Polaków. Od Konopnickiej do Iwaszkiewicza", wyd. Świat Książki. Książkę nabyliśmy w Rzeszowie.

środa, 9 lipca 2014

Trzcinica i Biecz

Trzcinica

Dzisiaj spędzamy pierwszy dzień naszych wakacji w miejscu docelowym, tj. w Beskidzie Niskim.
Ponieważ pogoda nie zachęca do pieszych wędrówek, postanawiamy realizować plan "miejski", tj. zwiedzić któreś z okolicznych miast i w razie nasilenia ulewy schronić się gdzieś pod dach.
Zaczynamy od Trzcinicy - miejscowości położonej kilka kilometrów na zachód od Jasła. Działa tam otwarty w 2011 roku skansen "Karpacka Troja". Nie będziemy rozpisywać się o samym skansenie. Wszystkie informacje można znaleźć na ich stronie.
Powiemy tylko, że jest to z pewnością atrakcja, której nie powinno się pomijać będąc w tej okolicy. Miejsce urządzone jest w sposób przemyślany i interesujący. 2 godziny spędzone w salce muzealnej, sali filmowej i na terenie skansenu mijają bardzo szybko. Osoby, które znają inne takie przybytki w Polsce (jak np. Biskupin koło Żnina) nie powinny być rozczarowane.

Widok na osadę słowiańską

W salce muzealnej

Biecz

Jadąc z Trzcinicy na zachód drogą 28 przejeżdża się obok miasteczka o nazwie Biecz. Zachęcamy do chociaż krótkiego postoju w nim, bo jest to miejscowość co najmniej osobliwa. Po pierwsze, zachowały się tam spore fragmenty średniowiecznych fortyfikacji. Po drugie, na rynku stoi ratusz z ciekawą wieżą. Po trzecie, na wieży czas odmierza zegar 24 godzinny. No i po czwarte, w restauracji "u Becza" można smacznie, zdrowo i niedrogo zjeść a obsługa jest bardzo miła.
Więcej informacji o miejscowości można znaleźć tutaj.

24-godzinny zegar ratuszowy w Bieczu
Kolegiata p.w. Bożego Ciała w Bieczu