poniedziałek, 30 września 2013

Do Monument Valley

O wschodzie słońca jeszcze raz fotografujemy Horseshoe Bend. Mimo, że amatorów rannego wstawania jest znacznie mniej, to i tak nie jesteśmy sami:


Tutaj spotkała nas niemiła przygoda: podmuch wiatru przewrócił statyw z aparatem. Straty na szczęście są niewielkie, wciąż można robić zdjęcia. Ale po wakacjach sprzęt musi iść do naprawy.
Po śniadaniu jedziemy do Monument Valley, planując po drodze odwiedzić muzeum - Świętą Górę Navajów. Ponieważ nie wiemy dokładnie gdzie to jest, trochę błądzimy. Plus jest taki, że po drodze mamy ładne widoki.


W końcu docieramy do skansenu, gdzie główną atrakcją jest opuszczone miasto, zbudowane we wnętrzu gigantycznej groty. Miasto było zamieszkane przez poprzedników Navajów - Indian Hopi.


Po południu docieramy do Monument Valley. Śpimy w Goulding's Lodge. Widok z balkonu jest imponujący. O samym Monument Valley napiszemy w następnym poście.
Zwiedzanie tego obszaru jest kontrolowane przez Navajów. Najpierw trzeba zapłacić za wjazd do parku ($5). Potem albo wykupić pozwolenie na jazdę własnym samochodem po wybranych drogach, albo wykupić wycieczkę z przewodnikiem. Ponieważ wcześniej wyczytaliśmy, że drogi w parku raczej są w złym stanie, wybieramy drugą opcję  (3-godzinny tour kosztował $95 od osoby). Przewodnik wozi nas swoim samochodem po najbardziej spektakularnych miejscach, dając szansę na zrobienie zdjęć:





Wieczorem jemy jeszcze kolację: Navajo tacos. Na cieście smażonym w głębokim oleju podaje się gotowaną fasolę przybraną dressingiem z sałaty, pomidora, kukurydzy i ogórka. Wszystko bardzo syte, także nie dajemy rady zjeść naszych porcji.

niedziela, 29 września 2013

Canyon X, Lake Powell i Horseshoe Bend

Page jest miejscem wypadowym do tzw. kanionów zamkniętych (slot canyons). To wąskie kaniony o , gdzie erozja wyżłobiła w skałach obłe kształty o nierzadko skomplikowanej strukturze. Najbardziej znane to Kaniony Antylopy: Upper and Lower Antelope Canyon. Są one jednak oblegane przez tłumy zwiedzających, więc my wybraliśmy inny, mniej znany kanion, Canyon X. Jest on położony na terenie prywatnym, należącym to jednej z rodzin Indian Navajo. Aby tam się dostać trzeba wykupić wycieczkę z przewodnikiem, który wiezie nas samochodem terenowym 4x4, otwiera dwie bramy i prowadzi w dół do kanionu.
Po drodze opowiada nam o roślinach, zwyczajach Navajów, klimacie, zwierzętach zamieszkujących okolicę. W kanionie spędzamy 5 godzin, robiąc zdjęć do woli. A jest co fotografować:









Wycieczki organizuje biuro Overland Canyon Tours.

Po południu jakiś czas szukaliśmy lokalnej atrakcji, tj. wioski Navajów. Miał być skansen z Indianami, lokalnymi dziełami sztuki, itp. Przewodnik Michelina i nawigacja wskazywały na to samo miejsce. Jednak po skansenie ani śladu. Indianie albo się wynieśli, albo my nie umieliśmy ich wytropić :).
Za to pojechaliśmy nad Lake Powell - sztuczne jezioro utworzone przez zaporę - elektrownię wodną (Glen Canyon Dam).

Dzień kończymy na Horseshoe Bend, tj. w miejscu gdzie rzeka Colorado tworzy zwrot o 270 stopni.
Widok jest istotnie imponujący, także postanawiamy wrócić tam o wschodzie słońca w następnym dniu.


sobota, 28 września 2013

Grand Canyon i droga do Page

Powiedzmy sobie szczerze, że aby dobrze poznać i zwiedzić to cudo przyrody, trzeba by było kilku tygodni, a nie pół dnia - a tyle mieliśmy.
Zaczęliśmy wcześnie, bo przed wschodem słońca. Dzięki temu udało się sfotografować fragmenty kanionu w ładnym świetle. Tak nawiasem mówiąc, słońce wschodzi w Kanionie bardzo szybko, dając tak naprawdę kilkanaście minut na zrobienie zdjęcia.


Po śniadaniu idziemy na dłuższą wycieczkę pieszą wzdłuż górnej krawędzi. Wycieczka jest "kombinowana", tj. czasami posiłkujemy się autobusem, który przejeżdża wzdłuż trasy co 15 minut. Przystanki są rozlokowane co 2 km, także praktycznie każdy może skorzystać z uroków natury i nie martwić się o to czy wytrwa. Wygodne to i praktyczne rozwiązanie. My "zaliczyliśmy" Hopi Point, z widokiem na rzekę Kolorado, Mohave Point - który najlepiej się prezentuje o wschodzie i zachodzie słońca, Pima Point oraz Hermits Rest.
Po drodze oprócz skał mogliśmy zapoznać się z niektórymi zwierzętami zamieszkującymi te tereny:



Oczywiście są też szlaki piesze z prawdziwego zdarzenia, prowadzące do samego koryta rzeki Kolorado. Tyle, że trzeba pokonać różnice wzniesień ok. 2000 m, co już jest wycieczką co najmniej jednodniową.

Park jest zorganizowany bardzo rozsądnie. Mimo wielkiej liczby zwiedzających (3 mln rocznie), nie widać ani tłumów (przynajmniej na szlakach), ani śmieci. To chyba za sprawą tego, że punkty z żywnością oraz napojami są skoncentrowane w kilku miejscach (na początku szlaku). Budynki w parku są wkomponowane w krajobraz i go nie zakłócają.

Wstęp do parku kosztuje $25 od samochodu, ale w tę cenę wliczone są np. przejazdy autobusem, o którym pisaliśmy wyżej. Noclegi wahają się od $94 do $160. Syta (choć niekoniecznie smaczna; o tym napiszemy w osobnym poście) obiado-kolacja dla dwóch osób kosztuje ok. $35.
Pamiątki, takie jak kartki pocztowe (30-50 c), długopisy ($2.50), czy kalendarze (od $4.50) z widokami cenowo nie odbiegają od norm europejskich, może są nieco tańsze. Pamiątki amerykańskie są jednak mniej kiczowate. Dominują wyroby wyprodukowane w USA, bardzo mało jest chińszczyzny.

Po południu jedziemy na wschód, do Page. Wjeżdżamy od strony południowej, gdzie wzdłuż ulicy rozlokowanych jest 7 kościołów różnych wyznań - stoją kilkadziesiąt metrów od siebie. Jak się później dowiedzieliśmy, wzięło się to stąd, że rząd dotował grunt pod zabudowę sakralną właśnie na takim krótkim odcinku. Sam budynek kościoła (świątyni) to niewielka, prosta budowla, czasem z wieżyczką. Nie ma nic wspólnego z kościołami, które znamy z Polski.



piątek, 27 września 2013

W stronę Grand Canyon

Ten dzień minął nam w podróży. A jej celem jest Grand Canyon. Jadąc z Las Vegas najprościej jest wybrać południową część kanionu, czyli South Rim. Po drodze warte odwiedzenia są dwa miejsca:
elektrownia wodna Hoover'a i fragment drogi 66, zaczynający się w Kingman.
Elektrownia Hoover'a to duże przedsięwzięcie inżynierskie z I poł. XX wieku, które oprócz dostarczenia energii elektrycznej utworzyło zbiornik retencyjny, zasilający w wodę Las Vegas. Na miejscu można zwiedzić wnętrze elektrowni, zapoznając się z jej budową.






W Kingman zboczyliśmy z drogi stanowej, by wjechać na legendarną drogę 66. W miasteczku znajduje się dość smętne muzeum, poświęcone tej drodze i raczej skromny sklep z pamiątkami.



Po południu meldujemy się w Maswik Lodge, na terenie parku Grand Canyon. Całkiem przyjemne miejsce do spania, z dwiema restauracjami, sklepem z pamiątkami. Udaje nam się jeszcze zobaczyć zachód słońca nad Kanionem i spotkać małego jelonka z rodziną.


czwartek, 26 września 2013

15 lat minęło - jest co świętować

Dzisiaj mija 15 lat od dnia naszego ślubu. Jako że rocznica wypadła w Las Vegas, inspiracji do świętowania tego dnia nie brakuje. Postanawiamy spędzić ten dzień w trzech różnych "miastach" - Wenecji, Paryżu i Rzymie.
W Las Vegas to możliwe, a to dzięki temu, że te najbardziej prestiżowe hotele są budowane na wzór miast europejskich.
Ale po kolei. Nazwanie tych przybytków "hotelami" jest nieporozumieniem. Są to raczej hybrydy kryjące pod jednym dachem kasyno gier hazardowych, galerie handlowe, centra rozrywki, sieć restauracji i pokoje hotelowe. Myślę, że spora grupa gości nie opuszcza takiego kompleksu przez czas ich pobytu w mieście.
Najbardziej prestiżowe budynki mieszczą się przy głównej ulicy: Las Vegas Boulvard, albo The Strip.
My zaczęliśmy od The Venetian - czyli kompleksu odtwarzającego Wenecję. Galeria handlowa imituje kanały Wenecji, włącznie z gondolierami pływającymi po kanałach (nie widzieliśmy tego, bo kanał był w renowacji):


To wszystko co widać na zdjęciu znajduje się pod dachem - imitacja nieba też.
Na zewnątrz hotel otoczony jest kanałami - dużo bardziej przejrzystymi i czystymi niż we Włoszech.


Projektanci hotelu "Paris" postanowili najwyraźniej przyćmić tych od Wenecji, bo w hotel wbudowali wieżę Eiffle'a:

W środku znajduje się kilka nawet udanych replik miejsc znanych z Paryża:


Natomiast "Rzym", czyli hotel The Cesear's Palace to już raczej hollywoodzka kreacja niż imitacja czegokolwiek


Wieczorem miasto przybiera inny charakter, ze względu na wszechobecne oświetlenie. Podziwialiśmy je z wieży The Stratosphere, górującej nad miastem:


środa, 25 września 2013

Długo oczekiwane wakacje za oceanem rozpoczęte

Po tygodniach przygotowań (głównie polegających na czytaniu, studiowaniu tras, układaniu listy miejsc do obejrzenia) - rozpoczynamy nasze wakacje za oceanem.
W planie mamy do zobaczenia: Las Vegas, Grand Canyon, okolice Page, Monument Valley, Arches, Zion, Capitol Reef, Bryce, Death Valley, Yosemite, San Francisco, Los Angeles, San Diego. Plan napięty, ale ekscytujący i gwarantujący wiele wspomnień.

Najpierw trzeba było jednak tam dolecieć. Była to długa podróż. Mimo, że wszystko przebiegło planowo, spędziliśmy w niej 20 godzin. Najpierw przejazd i oczekiwanie na samolot w Amsterdamie, potem lot do Chicago: 8,5 godziny, potem 3 godziny przerwy i jeszcze 4 godziny lotu do Las Vegas.
Grażyna drugiego lotu praktycznie nie pamięta.
Oczywiście na miejscu nie sposób było przeoczyć pewnych typowo amerykańskich ciekawostek. Jak ta reklama w terminalu lotniskowym:

Na miejscu wszystko przebiegło sprawnie - odebraliśmy samochód i po pół godzinie byliśmy w hotelu.


Spaliśmy 12 godzin.